[…] w miejscu, które wydawało się być pustkowiem, na poboczu drogi zauważyliśmy małą fidżyjską dziewczynkę z niezwykłymi rudymi włosami, które sterczały prosto z jej głowy. Becky i ja byliśmy zachwyceni i chcieliśmy zrobić jej zdjęcie. Chcieliśmy też zachować wobec niej właściwy szacunek i znaleźć jej rodziców, by zapytać ich o zgodę na zdjęcie. Gdy zaczęliśmy szukać jej domu, zauważyliśmy maleńką wioskę na skraju morza. Gdy się zbliżyliśmy, zauważyło nas kilku mieszkańców. Duży Fidżyjczyk pobiegł w naszym kierunku. Z ogromnym uśmiechem przywitał się z nami w Queen’s English […].
“Cześć, nazywam się Joe”, powiedział donośnym głosem. “Proszę, dołącz do nas na kavę”. Gdy weszliśmy do wioski, przywitały nas niekończący się śmiech i radość. Zostałem zaproszony do dużej chaty wypełnionej trzydziestoma Fidżyjczykami, aby wziąć udział w ceremonii kava. Becky zaproszono do rozmowy z kobietami na zewnątrz – zgodnie z tamtejszą tradycją.
Byłem oszołomiony entuzjazmem tych ludzi. Ich nieokiełznana radość była zdumiewająca. Wewnątrz chaty wszyscy Fidżyjczycy uśmiechali się tak promiennie, byli tak szczęśliwi z odwiedzin. Powitali mnie słowami “Bula, bula, bula!”, co w przybliżeniu oznacza “Witaj, bądź szczęśliwy, kochamy cię!”.
Mężczyźni namaczali yangonę (rodzaj pieprznego korzenia) w misce z wodą przez kilka godzin i dumnie ją przelewali bezalkoholowy napój, który nazywali kava (co dla mnie wyglądało jak błotnista woda).
Zaprosili mnie, abym napił się jej z połówki orzecha kokosowego. Gdy spróbowałem (smakowała mniej więcej tak dobrze, jak wyglądała), mężczyźni zaczęli się śmiać i żartować ze mną i sobą nawzajem. Po zaledwie po kilku chwilach przebywania z tymi ludźmi zacząłem odczuwać spokój, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
Podziwiając ich poczucie radości i zabawy, zapytałem ich: jak myślicie, jaki jest cel życia? Spojrzeli na mnie jakbym rzucił kosmicznym żartem i odpowiedzieli niemal jednogłośnie: bycie szczęśliwym, oczywiście, a co innego?
Powiedziałem: to prawda, wszyscy na Fidżi wydajecie się tacy szczęśliwi. Jeden z mężczyzn odpowiedział: tak, myślę, że tutaj na Fidżi jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi na ziemi. Oczywiście nigdy nie byłem nigdzie indziej! – co wywołało kolejną salwę śmiechu.
Wtedy postanowili złamać własne zasady i wprowadzić Becky do chaty. Przynieśli jedyną lampę naftową w wiosce oraz ukulele i mandoliny. Wkrótce pomieszczenie wypełniło się całą wioską. Mężczyźni, kobiety i dzieci śpiewali dla nas w pięknej, czterogłosowej fidżyjskiej harmonii. Było to jedno z najmocniejszych i najbardziej poruszających doświadczeń w naszym życiu. Najbardziej niesamowitą rzeczą w tych ludziach jest to, że nie chcieli od nas niczego poza dzieleniem się bogatym szczęściem, które czuli przez całe życie.
Wiele godzin później, po długich życzeniach pożegnalnych opuściliśmy wioskę odnowieni, z głębokim poczuciem spokoju i równowagi w naszym życiu. Tego wieczoru wróciliśmy po zmroku do magicznego kurortu z większą świadomością i wdzięcznością za otaczające nas piękno.